„Światło się mroczy” George R.R. Martin
Gdy sięgam po debiut autora znanego dziś na całym świecie, zawsze towarzyszy mi mieszanka ciekawości i obaw. Z jednej strony chcę zobaczyć zalążek geniuszu, który rozkwitł w późniejszych książkach, a z drugiej boję się rozczarowania. Czy pierwsza powieść będzie tylko nieporadnym preludium, czy już pełnoprawnym dziełem?
W przypadku „Światło się mroczy” George’a R.R. Martina mogę z ulgą i zadowoleniem napisać — to nie jest tylko próba generalna przed „Grą o tron”. To samodzielna, piękna i głęboko poruszająca książka, która do dziś robi ogromne wrażenie.
Świat, który gaśnie — dosłownie i w przenośni
Już sam pomysł na scenerię tej historii chwyta za wyobraźnię. Planeta Worlorn, która została kiedyś przeniesiona w pobliże gorącej gwiazdy, by rozkwitnąć na czas wielkiego międzygwiezdnego festiwalu, teraz dryfuje ku mrokowi i chłodowi, skazana na powolne wymarcie.
Martin opisuje to w sposób, który od razu zapada w pamięć:
„Worlorn był planetą śmiertelnie chorą, umierającą nieodwracalnie i bez litości, i wszystko, co na niej zostało, gasło razem z nią.”
Miasta, które budowano z rozmachem, żeby przyciągnąć delegacje i wystawców z całej galaktyki, stoją opuszczone niczym pomniki wielkich ambicji, które obróciły się w pył. Ten krajobraz jest niczym echo ludzkich marzeń — piękny, ale nieuchronnie skazany na ruinę.
Między uczuciem a obowiązkiem
Główna fabuła jest równie poruszająca. Dirk t’Larien, główny bohater, przybywa na Worlorn wezwany przez dawną ukochaną — Gwen Delvano (zwaną Jenny) — która potrzebuje jego wsparcia. Ale sytuacja szybko okazuje się dużo bardziej skomplikowana niż prosty trójkąt miłosny. Gwen związała się bowiem z Jaanem Vikarym, przedstawicielem wojowniczego ludu Kavalarów, których życie podporządkowane jest rygorystycznemu kodeksowi honorowemu.
W książce pięknie brzmi zwłaszcza myśl Dirka, który próbuje pogodzić wspomnienie Gwen z jej nową rolą:
„Miłość nie umiera nagle, ginie powoli, kawałek po kawałku, aż zostanie tylko pustka.”
Czy można kochać kogoś, kto zmienił się nie do poznania? Czy da się pogodzić osobiste szczęście z lojalnością wobec obcych tradycji? Martin nie daje łatwych odpowiedzi — i właśnie dlatego ta historia tak wciąga.
Bohaterowie z krwi i kości
Wielką siłą tej powieści jest to, że Martin nie tworzy papierowych figur. Dirk to bohater rozdarty, niepewny, często zagubiony. Gwen również jest postacią wielowymiarową, próbującą odnaleźć swoje miejsce między dwoma światami. I wreszcie Jaan — człowiek honoru, który jednak nie jest ślepy na wady swojego ludu.
Gwen mówi o swoim związku z Kavalarami słowa, które mocno zapadają w pamięć:
„Nie możesz kochać ich świata, jeśli nie potrafisz kochać ich ciemności.”
Ten cytat pokazuje, jak bardzo próbowała pogodzić się z tym, co ją otaczało, a jednocześnie daje wgląd w ogromne napięcie między jej potrzebą wolności a poczuciem lojalności.
Motywy i refleksje
„Światło się mroczy” wybrzmiewa ogromnym smutkiem. Martin buduje metaforę umierającego świata — ale równie dobrze można to odczytać jako historię o umierającej miłości, o zawodzie, o tym, że nie zawsze da się wrócić do przeszłości.
W pewnym momencie narrator podsumowuje losy Worlornu tak mocno, że ciarki przechodzą po plecach:
„Światło nie może płonąć wiecznie. W końcu każdy ogień gaśnie.”
To kwintesencja przesłania tej książki — świat, uczucia, nawet ludzkie nadzieje są nietrwałe. Ta świadomość jest gorzka, ale daje także momenty głębokiej refleksji.
Styl i język — Martin w formie
Martin już tutaj pokazuje wielki talent — bogaty, obrazowy język, umiejętność budowania klimatu, świetne dialogi. Opisy opuszczonych miast i scenerii planety Worlorn chwilami przypominają literackie obrazy:
„Na Worlornie wszystko brzmiało jak echo, nawet cisza.”
To zdanie dla mnie genialnie oddaje niepokój i poczucie pustki, które unosi się nad całą powieścią.
Podsumowanie — czy warto?
Zdecydowanie tak. „Światło się mroczy” nie jest powieścią dla czytelników oczekujących wartkiej akcji i spektakularnych bitew w kosmosie. To raczej intymna, miejscami wręcz melancholijna historia o ludziach, którzy gubią się w przemijaniu — i próbują złapać choć okruch światła, zanim zapadnie mrok.
Jeśli szukacie science fiction z wielką dawką emocji, poruszającymi pytaniami o miłość i lojalność, a do tego napisanej pięknym językiem — koniecznie sięgnijcie po tę książkę.
Ja po tej lekturze czuję przede wszystkim wdzięczność — że mogłem/mogłam wejść do świata, który tak realistycznie odzwierciedla nasze własne lęki o utracie tego, co kochamy. I choć Worlorn nieuchronnie zmierza ku ciemności, ta historia na długo rozświetliła moją czytelniczą wyobraźnię.
Brak komentarzy: