„Nosferatu” – uosobienie europejskiej grozy

Korzenie europejskiego wampira – recenzja „Nosferatu” Eggersa



Trudno nie zazdrościć Robertowi Eggersowi. Choć ma dopiero 41 lat i jest we wczesnej fazie swojej reżyserskiej kariery, zdaje się mieć pełną swobodę twórczą. W jego filmach widać fascynację dziecięcymi lekturami, do których powraca, by przenieść je na ekran w formie niezwykle drobiazgowych, klimatycznych opowieści. Najpierw była historia o czarownicy, potem o latarniku tracącym zmysły, później nordycka opowieść o zemście. Teraz przyszedł czas na legendę kinowego horroru – Nosferatu, wampira, który od dekad budzi fascynację zarówno widzów, jak i twórców filmowych. Eggers, jak zawsze, podszedł do tematu z pełnym zaangażowaniem.


Orlok – uosobienie europejskiej grozy



Mit wampira jest głęboko zakorzeniony w tradycji europejskiego folkloru. Już starożytni Grecy wierzyli w strigoi – demoniczne istoty wysysające krew, które z biegiem wieków przekształciły się w strzygi, a następnie w postać wampira znaną z XVIII-wiecznych podań Europy Środkowo-Wschodniej. Strach przed tymi istotami nie wynikał jedynie z ludowych legend – stanowił metaforę lęku przed śmiercią, chorobami i utratą kontroli nad własnym losem.

Eggers z precyzją rekonstruuje te źródła, prezentując Orloka jako uosobienie pierwotnych europejskich wyobrażeń o wampirach. Jego interpretacja tej postaci odrzuca hollywoodzkie konwencje – zamiast eleganckiego, uwodzicielskiego krwiopijcy z wypomadowaną fryzurą, mamy tu prawdziwie przerażającą istotę: wychudzoną, bladą, odzianą w ciężki, futrzany płaszcz, który chroni ją przed zimnem transylwańskich gór. Nosferatu Eggersa powraca do wampirycznych korzeni – jest istotą odstręczającą, brutalną i zupełnie nieprzystającą do ludzkiego świata.


Ellen – lustro ludzkich lęków

W rolę Orloka wciela się Bill Skarsgård, który z mistrzowską precyzją buduje postać potwora – jego sposób poruszania się i sposób modulowania głosu sprawiają, że widz nie widzi aktora, a jedynie istotę z koszmarów. Jednak prawdziwym sercem tej opowieści jest Ellen Hunter, grana przez Lily-Rose Depp. To ona staje się centralnym punktem tej mrocznej historii – postacią pełną niepokoju, wewnętrznego rozdarcia i lęków, które Eggers wykorzystuje do snucia głębszej refleksji o naturze wampiryzmu.

Ellen nie jest wyłącznie ofiarą – jej relacja z Orlokiem jest pełna ambiwalencji. Z jednej strony boi się go, czuje się osaczona i zastraszona, z drugiej – Nosferatu stanowi dla niej pewien rodzaj fascynacji, być może nawet wyzwolenia. Eggers ukazuje wampiryzm jako metaforę zarówno seksualnej dominacji, jak i psychicznego zniewolenia. Ugryzienia na ciele Thomasa – męża Ellen – przypominają niechciane pocałunki, pozostawiając widza z pytaniami o granice zgody i przymusu.

Ellen to także symbol samotności i społecznego wyobcowania. Choć otaczają ją ludzie, prawdziwą radość odnajduje tylko w towarzystwie męża. Eggers subtelnie sugeruje, że jej melancholia może być efektem traumy, a Orlok staje się personifikacją wewnętrznych demonów, które ją prześladują. Czy jego obecność to metafora przeżytej przemocy? A może to symbol tłumionych pragnień i potrzeby wyrwania się z narzuconych ram? Film nie daje jednoznacznej odpowiedzi, pozostawiając przestrzeń do interpretacji.


Eggers – reżyser, który nie idzie na skróty

Każda klasyczna opowieść grozy potrzebuje postaci, z którą widz może się utożsamić – w tym przypadku jest nią Thomas Hutter (Nicholas Hoult). To zwykły człowiek, który pragnie jedynie zapewnić żonie lepszą przyszłość. Jego losy stanowią pomost między widzem a światem przedstawionym, a jego podróż do zamku Orloka jest niczym wejście w sam środek koszmaru.

Eggers, jak w swoich wcześniejszych filmach, składa hołd klasyce kina grozy, czerpiąc inspiracje zarówno z „Nosferatu – symfonii grozy” F.W. Murnaua, jak i wersji Wernera Herzoga. Warstwa wizualna to prawdziwe arcydzieło – Jarin Blaschke (autor zdjęć) nie idzie na kompromisy, stosując ostre światło i surowe kontrasty zamiast miękkiego hollywoodzkiego oświetlenia. Efekty komputerowe ograniczono do minimum – zamiast cyfrowych iluzji mamy misternie skonstruowane dekoracje, prawdziwe wilki i rekwizyty tworzone tradycyjnymi metodami. To podejście sprawia, że film nie traci autentyczności, a widz w pełni zanurza się w gotyckim koszmarze.


Klasyczna historia w nowoczesnym wydaniu

Fabuła nie zaskakuje – to klasycznie skonstruowana opowieść grozy, w której napięcie budowane jest stopniowo, a zwroty akcji następują zgodnie z utartymi schematami narracyjnymi. Nie ma tu nagłych zmian kierunku ani rewolucyjnych twistów – Eggers pozostaje wierny tradycyjnej strukturze opowieści gotyckiej. Dla jednych będzie to wada, dla innych – zaleta. Film nie jest popisem formalnych eksperymentów, ale świadomie podąża ścieżką wytyczoną przez wcześniejsze dzieła gatunku.

Postacie drugoplanowe pełnią funkcję archetypów – to nie pogłębione psychologicznie jednostki, lecz symbole wpisujące się w klasyczne konwencje horroru. Willem Dafoe, choć jak zawsze charyzmatyczny, po raz kolejny operuje znanym zestawem ekspresji, a prawdziwym odkryciem jest Simon McBurney jako Knock, który stopniowo popada w szaleństwo, tworząc jedną z najbardziej niepokojących postaci w filmie.


Podsumowanie – Nosferatu jako ewolucja wampirzego mitu

Eggers stworzył dzieło wizualnie olśniewające, pełne głębokich znaczeń i kulturowych odniesień. To film, który celebruje gotycką grozę, jednocześnie wpisując ją w nowoczesny kontekst psychologiczny i społeczny. Nosferatu to hołd dla historii kina, ale też przestroga – przed samotnością, lękiem przed innością i cieniem, który każdy z nas może nieświadomie nosić w sobie. Choć fabularnie nie jest odkrywczy, pod względem rzemiosła to film bliski ideału. Nie wiem, czy stanie się arcydziełem, ale z pewnością na długo pozostanie w pamięci wielbicieli filmowego horroru.

Brak komentarzy:

Update cookies preferences